Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.

go. Marszczył czoło, coraz bardziej zastanawiał się, obliczał w myśli, czy może do sumki na meble przeznaczonej coś dodać. Nie; byłoby to z krzywdą innych niezbędnych wydatków.
Ciężka jest taka arytmetyka, zwłaszcza, gdy w drugiej połowie życia uczyć się jej zaczyna, gdy z winą, czy bez winy, tysiące straciwszy, musi dziesiątki i trojaki rachować. Wówczas to wianek cyferek drobnych opasuje skronie niby ostry kolący łańcuszek i wpija się w czaszkę, boleśnie dolega, pali jak ogień.
«A bidne garnitur». Ma racyę rudy żydek, to w rzeczy samej, okropnie biedny garnitur.
Człowiek w podniszczonym paltocie, przeszedłszy cały Pociejów i wszystkie składy zwiedziwszy, ku bramie już zmierzał. Stary żyd zastąpił mu drogę.
— Gdzie mam odesłać pańskie meble? — zapytał.
— Przecież ich nie kupiłem.
— No to co? Pan kupi.
— Za drogo żądacie.
— Chodź pan do sklepu, zgodzimy się. Pan trochę postąpi, ja cokolwiek opuszczę i będzie git.
Kupujący zawahał się.
— Aj, aj — nalegał żyd — co się pan ociąga? Pan widać nigdy się handlem nie trudnił, kiedy na mały sprawunek potrzebuje pan tak wielkiego namysłu. Oto — dodał wskazując na kilku zasmolonych postronkami opasanych żydów — oto są tragarze. Oni zawsze odemnie wszystkim panom meble odnoszą. Niedrogo biorą, a noszą ostrożnie,