Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/175

Ta strona została uwierzytelniona.

mężczyzna... to mnie godzi z panem; proszę mi podać rękę.
— Czyż dotychczas nie byliśmy w zgodzie?
— Nie, miałam żal do pana, ale teraz niema go ani cienia, ani śladu i jesteśmy przyjaciółmi jak dawniej.
— Jak zawsze panno Wando.
— Tylko bądź pan energiczniejszy, weź się pan do rzeczy zaraz, nie odkładając.
— Czyż mnie potrzeba do tego zachęcać?
Podczas gdy Zygmunt z Wandą rozmawiali o Mani, ona spełniała swój nader uciążliwy i nudny obowiązek w towarzystwie osoby chorej, której ani na krok odstępować nie było można, narażona na znoszenie wszelkiego rodzaju kaprysów złego humoru i przywidzeń, znosiła los z rezygnacyą, pocieszając się tem, że jej cierpienie zapewnia przynajmniej do pewnego stopnia byt rodzicom i rodzeństwu.
Od wczesnego rana musiała być na nogach, gdyż chora, nie mogąc sypiać, przed wschodem słońca wstawała. Wnet też rozlegał się dźwięk dzwonka, a za nim grad wymówek i pretensyi.
— Panno Maryo, dla czego nie podano mi jeszcze herbaty?
— W tej chwili będzie.
— Panna Marya stroi ze mnie niepotrzebne i zupełnie niewłaściwe żarciki.
— Co pani rozkaże?
— W tej chwili... w tej chwili, czy panna wie co to jest w tej chwili? to jest zaraz, natychmiast, bo za minutę już nie będzie ta chwila, ani w tej