Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/178

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ ja chciałam pójść natychmiast i w tej chwili pójść mogę. Zastosowałam się tylko do wyraźnego rozkazu pani...
— Ach... rozkazu... rozkazu... niechże pani da pokój.
Mania wstała.
— Dokąd pani idzie?
— Przyniosę pani herbaty.
— Zbyteczny trud, masz pani zostać, nie mam chęci znajdować się w samotności zupełnej. Niech pani napisze bilecik do doktora, żeby mnie odwiedził i do mego kuzyna, pana Leona, aby koniecznie przyszedł.
— Natychmiast.
— Nie potrzeba natychmiast, ale prędko. Za godzinę proszę kazać odnieść.
Dyspozycya ta była jeszcze kilkakrotnie zmieniana, tak jak wszystkie rozkazy kapryśnej chorej. Zrzędziła ona od rana do nocy, a nawet w nocy nie dawała Mani spokoju, gdyż sypiać w nocy nie mogła. Ciężką dolę miała młoda dziewczyna, pełna życia, spragniona ruchu, rozmowy, wesołości, — ciężkie miała życie pod jednym dachem z osobą schorowaną, znudzoną i przykrą w obejściu. Była to dla niej przykra niewola, z której radaby się jak najprędzej wydobyć i gdyby nie względy na smutne położenie rodziców, nie zostałaby ani jednej chwili w tym domu. Ciągle myślała o matce i ojcu, który tak martwił się bardzo — i właśnie myśl, że jej cierpienie rodzinie ulgę przynosi, podtrzymywała jej siły i dodawała otuchy.