Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/18

Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie łamią. Im trzeba też parę rubelków zarobić. No panie, dokąd ten garnitur mają odnieść.
— Trzeba go przedewszystkiem kupić?
— Rachuj pan, że już kupiony, a może pan ma stare meble, moglibyśmy zamienić, możebym ja jeszcze co dopłacił?
— Nie mam żadnych. Nie dawno przyjechałem tu na mieszkanie i urządzam je dopiero.
— Jakto? Pan urządza mieszkanie i żąda tylko jeden garnitur? a gdzie łóżka, gdzie szafy, stół, kredens, krzesła? Pan to wszystko u mnie znajdzie w doskonałym gatunku i nie drogo, na sumienie, nie drogo!
Zaczęło się ściemniać, szare niebo nabrało nad Pociejowem jeszcze brudniejszej barwy, drobny deszczyk padać nie przestawał, gdzieniegdzie migotały już lampy, których promienie z trudnością przebijać się mogły przez duszne, gęste, wilgoci i wyziewów pełne, powietrze.
Ktoby z bramy wchodowej spojrzał w głąb pociejowskiego targu, mógłby mniemać, że ma przed sobą jakieś ogromne, mętną wodą napełnione aquarium, w którem uwijają się rozmaite fantastyczne stworzenia. Gestykulujący przed sklepami żydzi wyglądają niby polipy morskie, wyciągające ramiona, aby zdobycz pochwycić, tragarz dźwigający wielką szafę na plecach, wydaje się zdaleka jak dziwaczny potwór o ogromnym kadłubie i dwóch króciutkich nogach; żydówka obładowana koszami, podobna jest do kraba.
Gwar dzienny ucisza się nieco, ale nie kończy, kupujących już nie wiele przybywa, natomiast