Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprzedaje się po trochu rzeczy, ale i tych już niewiele.
— A do licha, nie szczery z pana człowiek. Nie spodziewałem się tego, nie. Czemuś mi pan nie powiedział?
— Nie byłem pytany, zresztą cóż miałem opowiadać? Każdy ma dość swoich smutków, na co mu cudze.
— Każdy, zapewne, ale przyjaciel... Wielka rzecz było powiedzieć tak i tak, ratuj!
— Nie śmiałem.
— Ciotka za tydzień przyjedzie, składy powiększamy, kasyerem pan będziesz, więc ja daję panu dziś pensyę za miesiąc z góry. Tak znów bez grosza nie jestem i szczerze mówiąc, różnicy mi to wielkiej nie zrobi. Panie Kwiatkowski, cóż u licha! Nie bądź-no taki dziwak. Przyjaciel twój jestem, kuzyn jestem, ciotkę mam, kapitał, tak jak mam, interes powiększam — bierz więc i trzymajmy się zawsze razem. Ja takiego uczciwego i godnego zaufania człowieka, jak pan jesteś — nie znajdę, pan znów z pewnością nie znajdziesz równie szczerego jak ja przyjaciela. Nie ma o czem mówić. Bierz pensyę za miesiąc z góry, a jak dobrze pójdzie, to się z gratyfikacyi potrąci, albo i wcale nie potrąci — jak wypadnie...
Kwiatkowski uścisnął serdecznie dłoń tego rubasznego, lecz uczciwego człowieka i pomoc przyjął.
Przyszła ona w porę, bardzo w porę, gdyż bieda coraz większa zaglądała do domu, a prawie