Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/186

Ta strona została uwierzytelniona.

zynie! Dotychczas przyrzekałem sobie, że tego lisa zbiję na kwaśne jabłko, obecnie przysięgam, że to zrobię. Słyszysz? Ja na to przysięgam!
— Ależ panie Franciszku... za co? Cóż on złego zrobił?
— Poczciwy człowiek jesteś! zdaje ci się, że wszyscy są prawi i chodzą prostemi drogami. Pan to przysługą nazywasz, a ja, ja czuję w tem jakieś łajdactwo... i to na gruby kamień. On by zrobił co bezinteresownie? On by uczynił komu dobrze, ten łotr z pod ciemnej gwiazdy, ten lichwiarz, ten faktor! A chybaby prędzej słońce zmieniło swój obyczaj i wschodziło o zachodzie, a zachodziło o wschodzie, prędzejby Wisła, zamiast do Gdańska, popłynęła pod Kraków, aniżeli on zrobiłby komuś bezinteresowną przysługę.
— Przerażasz mnie, panie Franciszku...
— Prawdę tylko mówię i — słuchaj. Dziś to dopiero domysł, przeczucie, ale jutro, wszystko rzucę, wszystko opuszczę, cały dzień na to stracę, żeby wybadać jaki on miał w tem interes. Bo — że sprawka nieczysta w tem jest — głowę daję w zakład. Chciał nadużyć twojej dobroduszności, panie Kwiatkowski, chciał zastawić łotrowskie sidła na twoje ukochane dziecko, ale, na szczęście wasze, ja jestem i ja nie śpię. Nie uda mu się sztuka! Przygotuj się pan na to, żeby jutro, pojutrze córkę z tej świetnej posady odebrać. Nie martw się, nie zginiecie. U mnie robota dla pana będzie i dobra. Ciotka przyjeżdża, ruch się zacznie, a Hermana to już ja sam