Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Tragarze w niebieskich bluzach snuli się po platformie, popychając przed sobą wózki na przyjęcie bagażu gotowe.
Wskazówka dużego zegaru posuwała się powoli.
W gromadce ludzi cisnącej się do drzwi stacyjnych, znajdował się ten sam człowiek w podniszczonym paltocie, co meble na Pociejowie kupował, ale teraz trochę lepiej wyglądał. W oczach jego malowało się pewne ożywienie, może radość, że tych, na których oczekuje, niezadługo powita.
Bo istotnie już tylko pięć, już tylko trzy minuty.
Szwajcar z wielką powagą położył rękę na klamce, aby jednocześnie z uderzeniem dzwonka drzwi otworzyć i publiczność oczekującą na platformę wpuścić.
Wreszcie upragniony dzwonek odzywa się donośnie, publiczność z pospiechem gorączkowym wybiega na spotkanie pociągu, który hamulcami zgrzytając, wtacza się na stacyę.
Powitania radosne, okrzyki, uściski.
Człowiek w podniszczonym paltocie biegnie wzdłuż pociągu, zagląda do wagonów, oryentować się nie może w tłumie. Popychają go, trącają łokciami, ale on nie zważa na to i pilnie przegląda wszystkie wagony trzeciej klasy.
Wreszcie stanął, straciwszy nadzieję ujrzenia oczekiwanych, popatrzył trochę i do odwrotu się zabierał; tłum go popychał po wyjściu.
— Mieli przyjechać — mówił sam do siebie —