Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/34

Ta strona została uwierzytelniona.

nią na kuropatwy, lub na dubelty latem, jak się zdarzy. Pan hrabia myśliwy zawołany, polować lubi.
— Zwierzyny zapewne nie brak?
— O jest dosyć, na zimowych polowaniach po sto zajęcy biją, sarny są też i dziki...
— Takie polowanie to rozumiem.
— Pan naczelnik myśliwy? — zapytał pokornie Kwiatkowski.
— Spodziewam się! Jedyna to moja przyjemność, powiedziałbym nawet, namiętność. Mam swoje trofea: rogi jelenia, lub dzika, skóry sarnie. Dzik był pyszny, czterysta funtów ważył. Dostał kulą w oko i trup na miejscu. Więc pan masz czworo dzieci, panie Kwiatkowski?
— Czworo, proszę pana naczelnika.
— A funduszów nie wiele?
— Prawie nic.
— Hrabia Adolf gorąco pana poleca.
— Cała moja nadzieja w tem, jeżeli pan naczelnik prośbę hrabiego raczy uwzględnić.
Naczelnik przygryzł wąsy, zamyślił się i po chwili rzekł:
— Hm, radbym, ale w tej chwili wakansu niema, a kandydatów tysiące; trzeba czekać, może się coś trafi. Czy masz pan z sobą podanie, dowody?
— Oto są.
— Bardzo dobrze. Zostaw pan papiery te u mnie, ja je rozpatrzę i mieć pana będę na pamięci.
— Uprzejmie dziękuję, bardzo wdzięczny jestem; kiedy pan naczelnik zgłosić się każe?