Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/36

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy ojciec upajał się obietnicami dygnitarza, córka doprowadzała do porządku skromne mieszkanko. Edzio zaś wyszedł na miasto, żeby je poznać cokolwiek.
Szedł powoli, rozglądał się, podziwiał większe domy, oglądał wystawy sklepowe, przypatrywał się tym panom i paniom eleganckim, co z pozoru wyglądali jak bogacze, a według zdania dorożkarza, nie mają czem za kurs zapłacić.
Była blizko godzina trzecia po południu, na ulicę wysypał się rój młodzieży ze szkół wracającej. Chłopcy mniejsi i więksi, to w gimnazyalnych uniformach, to w cywilnych z tornistrami na plecach, śpieszyli, gwarząc wesoło.
Edzio im zazdrościł; oni są już w szkołach, niektórzy blizcy ukończenia, wkrótce na ludzi wyjdą, rodzicom będą pomocą — a on co? Samotny w tym tłumie, nikogo nie zna, z nikim rozmawiać nie może. Żeby choć jednego znajomego miał, toby się przynajmniej dowiedział czegoś o szkole, dopytał. Ojciec czasu niema, do naczelnika chodzi od dni kilku, siostra pilnuje domu. Zresztą gdzie i do kogo pójdzie? ani krewnych, ani znajomych w Warszawie niema. Lepiej było stokroć na prowincyi.
W młodej głowie myśli zmieniają się szybko; dopiero chłopca zajmowała szkoła i przyszłość, to znów jakiś figielek mechaniczny w wystawie sklepowej jego uwagę pochłonął. Na prowincyi takich zabawek nie znają. Niemiec w szlafroku, w szlafmycy, klapkę na muchy trzyma w ręku, mucha po stole chodzi: niemiec zamierza się klap-