Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Edzio — a tobie?
— Wicek.
— To bardzo ładne imię, podoba mi się.
Dwaj malcy w najlepszej harmonii i zgodzie poszli razem, rozmawiając tak poufale i szczerze, jakby się znali już od bardzo dawna. Przeskakiwali z przedmiotu na przedmiot z nadzwyczajną łatwością. Edzio mówił o wsi i jej przyjemnościach, Wicek w niezupełnie zrozumiałych dla prowincyonalisty wyrażeniach, malował życie szkolne i rozkosze miasta. Dowiedział się Edzio, że w piłkę grywać można na placu Ujazdowskim, że zimową porą są pyszne ślizgawki u cyklistów i na Foksalu, że najlepsze piłki są lanki a najdoskonalsze łyżwy halifaksy, że proca robi się z drewienka i rurek gumowych, że do arytmetyki używa się kajetów w kratki, że w szkole do kozy wsadzają czasem na kilka godzin, że bułki mularki są znacznie większe, aniżeli kajzerki, że hałwa jest bardzo dobry przysmak.
Gdy doszli do domu, w którym mieszkał Wicek, podali sobie ręce jak dwaj przyjaciele i postanowili najdalej za dwie godziny zejść się na rogu alei. Jeżeliby się który cokolwiek spóźnił, to drugi na niego zaczeka.
Rozeszli się, zadowoleni niezmiernie ze spotkania i znajomości, zawiązanej tak łatwo.
Edzio z wielką radością powiedział siostrze, że już mu nie będzie teraz smutno i samotnie w Warszawie, ponieważ znalazł przyjaciela, a zapewne w niedalekiej przyszłości kolegę, który go wszędzie zaprowadzi i z innymi chłopcami zapozna.