Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam — rzekł jegomość w okularach — od tygodnia obserwuję, że szanowny pan codzień ogłoszenia czyta, czy, jeżeli wolno spytać, poszukuje pan kupna majątku, lub dzierżawy?
— Nie.
— Teraz dużo dóbr jest do sprzedania, dzierżaw też nie brak, niektóre nawet bardzo korzystne.
— Na majątek pieniędzy nie mam, z dzierżawy zaś wyszedłem dopiero.
— A... i przybył pan do Warszawy.
— Tak.
— Nie weźmie mi pan za złe, że się zapytam w jakim celu? Interesu w tem nie mam, ale jako człowiek bezobowiązkowy, a mający jakie takie stosunki i znajomości, mógłbym być użytecznym może. Choć stary jestem, ale oko mam bystre i widzę, że pan kłopot jakiś ma... Trzeba być szczerym, bo jak słusznie powiadają: przez świętych do Boga, przez ludzi do ludzi.
— Zapewne...
— Ja, bo widzi pan znajomości mam dużo, z wieloma ludźmi utrzymuję stosunki, to też niejedno usłyszę i prawdę powiedziawszy, nieraz więcej wiem o interesach, niż wszystkie ogłoszenia razem wzięte... Co pan chcesz, na stare lata człowiek ma czas, to i gawędzi chętnie. Pan dobrodziej zapewne tu niedawno; nie miałem przyjemności go widywać, chociaż bywam tu od wielu lat niemal codzień, tu jest moje stałe locum, ma się rozumieć w popołudniowych godzinach.
— Istotnie, niedawno przybyłem do Warszawy.