Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/44

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to musi drogo kosztować, a wie pan, że kto chleba szuka, pieniędzy na zbyciu niema.
Siwy jegomość zerknął z pod oka i uśmiechnął się.
— Myli się pan — odrzekł — kto chleba szuka, skłonniejszy jest do zapłaty, aniżeli taki, któremu głód nie grozi. Zresztą, osądź pan sam, czy warto dać sto lub dwieście rubli za posadę, która rocznie pięćset, albo sześćset przyniesie?
— Jeżeli posada pewna.
— A, panie, to już zależy od pracowitości i sumienności. A posady są. Sam wiem o rządcostwie ogromnego domu, dają dwieście rubli rocznie i mieszkanie; wiem też, że pewna fabryka stara się o uczciwego i pewnego magazyniera; niedawno pewien przedsiębiorca budowlany mówił mi, że od kilku tygodni poszukuje godnego zaufania człowieka i znaleźć go nie może; kubek w kubek to samo słyszałem od właściciela ogromnego składu węgli... Pracodawcy wogóle uskarżają się na brak ludzi, chociaż jest dużo starających się o zarobek. Istotnie dużo, ale jakich? Jeżeli nie pijak to próżniak; jeżeli nie próżniak to złodziej; jeżeli nie złodziej to ciemięga do niczego nie zdolny, a jeżeli nie ciemięga to znów pijak i tak dalej bez końca. Pracodawcy, panie dobrodzieju, mają z doborem ludzi niemały kłopot.
Kwiatkowski patrzył na owego jegomościa z podziwem. Taki człowiek! tyle znajomości, stosunków, taka obfitość i pewność informacyi.
— Panie szanowny — rzekł nieśmiało — aczkolwiek zupełnie nieznany...