Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/73

Ta strona została uwierzytelniona.

w dniu, że się tak wyrażę urodzin panny Wandy, wartoby czasu napróżno nie tracić. Naczelnik naczelnikiem, a zabawa zabawą.
— Racya — rzekł maszynista — im wcześniej zaczniemy, tem wcześniej skończymy — ja jutro od 6-ej rano na służbę.
Czterej partnerzy do gry zasiedli. W saloniku zrobiło się gwarno. Ciotka Teresa silnie uderzyła w klawisze i grać zaczęła walczyka, który zapewne przed trzydziestu laty musiał być w modzie. Rozpoczęły się tańce; po walcu polka, później kontredans, znów walczyk a nareszcie mazur, ze zmianami, z coraz nowemi figurami, bez końca.
Tańce prowadził pan Józef, jeden z tych młodzieńców, co się nie liczą; w tym charakterze jednak liczył się, grał pierwszą rolę i dumny był z tego. Komenderował jak wódz na placu boju, wytwarzał koła, kółka, kółeczka, krzyże, zwracał tancerzy na prawo i na lewo, aż ochrypł od komendy. Pierwszej ciotce palce od bębnienia już popuchły, zastąpiła ją druga i z całym zapałem świeżej energii uderzała w klawisze.
— Jak się bawią, jak się bawią! — rzekła mama dwóch panien «tak sobie» do gospodyni domu — to tylko u państwa może być tak wesoło.
— Dla czegóż tylko u nas? I u pani przecież bawiłyśmy się wybornie zeszłego roku. Wandzia przez trzy dni później chodzić nie mogła.
— Ona ma szczęście, ale to nic dziwnego, takiej ślicznej panience młodzież nie pozwoli się nudzić.