Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/76

Ta strona została uwierzytelniona.

— To już zapewne ostatni mazur — rzekł — czy panią mogę do niego prosić?
Zaczęła się wymawiać, że już późno, że czuje się zmęczoną, że zaraz do domu wraca. Nie pomogły wymówki. Wanda, która na tę chwilę nadeszła, oświadczyła, że przed wschodem słońca nikogo nie wypuści.
— Nie wymawiaj się Maniu — mówiła — moje urodziny trafiają się tylko raz na rok. Chyba nie bawisz się tak źle, żebyś musiała koniecznie uciekać... Zresztą prosiłam pana Zygmunta, żeby ci nie pozwolił nudzić się.
— Otóż widzisz...
— Nic nie widzę, nic widzieć nie chcę, uciekam. Co do mnie, bawcie się doskonale i tobie radzę to samo uczynić. Chyba nie możesz uskarżać się na pana Zygmunta.
— Wandziu!
— Później, później, moja droga, jutro będziemy miały dość czasu do gawędki. Idę prosić ciotki Teresy o wyjątkowego mazura.
W tej samej prawie chwili znalazła się przy fortepianie. Ciotka spojrzała na nią zdziwiona.
— Ja takiego nie grywam — rzekła.
— Ależ ciociu, moja ciociu, wyjątkowo, takiego z pod serca. Niech ciocia mnie wysłucha, bardzo proszę.
Ciotka uderzyła kilka akordów.
— Ten? — zapytała.
— Nie, ciocia umie jeszcze ognistszego. Ah! ten sam, bardzo dobry, tego nam właśnie trzeba.