Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem widziałam.
— No to już nie rozumiem, co pani w niej ładnego znalazła, bo ja pomimo najlepszej chęci... Ot patrz pani, teraz wstaje, zbliża się do Wandy. Co za kokieterya wyrafinowana! jest czarna jak kominiarz, więc chce, stanąwszy obok jasnej blondynki jeszcze bardziej tę swą czarność uwydatnić.
— Być może, w samej rzeczy, włosy ma bardzo ładne.
— I Lucyper w piekle ma perukę koloru smoły. Bardzo się dziwię, że pani Zofia zaprosiła tę pannę. Dla nas dawnych znajomych i przyjaciółek nie powinna tego robić.
— Pod tym względem przyznaję pani najzupełniejszą słuszność, ale zdaje mi się, że pani Zofia własnej córce przedewszystkiem krzywdę wyrządza.
— No, no, bardzo ciekawam.
— To pani nic nie wie. Pan Zygmunt stara się o Wandę, podobno była to rzecz ułożona.
— Nie może być, no patrz pani: bajka o wężu, ogrzanym przez litościwego chłopa, jest nieśmiertelna doprawdy, zawsze się powtarza... Ogromnie żałuję pani Zofii, ale sama sobie tego piwa nawarzyła; miałaby zięcia porządnego człowieka, a teraz co?
Po kolacyi wytrwała ciotka znowu zagrała mazura i poskoczyły pary jedna za drugą, znowu raźno z ogniem wiązały się w koła, rozpryskiwały, znów łączyły, bez odpoczynku, bez przerwy, aż już światło lamp zaczęło blednąć, a przez