Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

okna, przez białe firanki jasność dzienna do pokoju wchodziła.
Panowie już oddawna pulę skończyli, rządzca do mieszkania swego chyłkiem się wyniósł, maszynista na służbę pospieszył, pozostał tylko gospodarz i Kwiatkowski, który czekał końca zabawy, aby córkę do domu odprowadzić. Iść na spoczynek nie miał już czasu, bo skład z brzaskiem dnia się otwiera i kupujący przychodzą.
Mania tańczyła ciągle. Zygmunt nie odstępował jej ani na krok.
— Jesteś pan niegrzeczny — rzekła do niego.
— Ja?
— A tak! przez cały wieczór nie tańczyłeś pan, ani nie rozmawiałeś z Wandą, a przecież to solenizantka... kuzynka... i...
— I nic więcej, proszę pani?
— O! nie mów pan tak, jestem poinformowana lepiej, niż się panu zdaje.
— W takim razie oświadczyć pani muszę, że informacye są niedość ścisłe. Zresztą nie zbliżałem się do panny Wandy wskutek wyraźnego jej polecenia.
— Jaki pan posłuszny!
— Jeżeli posłuszeństwo, jak w tym razie zgadza się z moją własną wolą, to dla czego nie mam być posłusznym?
— Mówisz pan w rozdrażnieniu; jutro możebyś tego nie powtórzył.
— Mogę panią zapewnić, że jutro i pojutrze i za tydzień.
— Eh, dajmy pokój tej rozmowie.