Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/84

Ta strona została uwierzytelniona.

wypada towarzyszyć jej na spacer w powozie, czasem coś przeczytać, porozmawiać z nią — oto i wszystko. Dama to z arystokracyi, właśnie ciotka owego młodego człowieka, o którym państwu wspominałem. On tam bywa prawie codzień i jeżeli mam prawdę powiedzieć, jemu mam do zawdzięczenia, że miejsce to dla pani zarezerwowano. I cóż pani na to powiada?
— Dziękuję najuprzejmiej za pamięć o mnie i za dobre chęci.
— I więcej nic?
— Nic panie.
— Więc pani odrzuca ten wyjątkowy uśmiech losu? Wartoby jednak zastanowić się nad tem, doprawdy...
— Pan wie bardzo dobrze o tem, że nie jestem pełnoletnia i że mam rodziców, bez których wiedzy i woli nie mogę o losie swoim decydować.
— Bardzo słusznie, mówi pani jak poczciwa córka i jak osoba rozumna. Ja też nawet nie miałem w myśli, żeby pani bez wiedzy rodziców, a przynajmniej bez wiedzy ojca, obowiązek przyjęła, a jeżeli odniosłem się wprost do pani, to tylko, aby usłyszeć jej własne zdanie i będę bardzo szczęśliwy, jeżeli mi je pani da poznać.
— Dobrze więc, będę szczera — i powiem panu otwarcie, że mnie ten, jak pan nazywasz uśmiech losu wcale nie nęci.
— Nie?
— Do pielęgnowania chorych powołania nie mam, siostrą miłosierdzia być nie pragnę.