Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/92

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Edziu, to nie sposób, mamy tyle roboty, każda chwila droga.
— A jednak trzeba, żebyś poszła — rzekł chłopiec tonem bardzo stanowczym; — miał przytem twarzyczkę tak smutną, że wszystkie panie przerażone, zasypały go gradem zapytań:
— Co się stało, czy zachorował kto w domu? czy jakie inne nieszczęście?
— Nic się nie stało — rzekł chłopiec — a może stało się coś, ale ja nie wiem. Ojciec powrócił do domu bardzo smutny, na nas ledwo spojrzał, tylko poszedł z mamą do drugiego pokoju i coś szeptał do niej długo, chyba z kwadrans. Mama zaczęła płakać. Musiało się coś niedobrego stać. Chciałem zapytać ojca, ale odsunął mnie na bok i powiedział: Daj mi pokój, chłopcze, idź się uczyć. Wymknąłem się po cichu i pobiegłem tu do ciebie, Maniu. Może ty co poradzisz.
Jeszcze Edzio mówić nie skończył, gdy Mania była już w okryciu, do wyjścia gotowa.
— Pani mi wybaczy — rzekła do pani Zofii — ale...
— Moje dziecko, idź, idź i daj nam zaraz znać co się stało, bo jesteśmy bardzo niespokojne. Przyślij karteczkę, dwa słowa przez Edzia... Ah Boże, co się tam mogło zrobić tak nagle!
Zygmunt zastał Wandę w pierwszym pokoju samą, bo matka pospieszyła do panien, do pracowni. Wanda powitała go przyjaznym uściskiem ręki.
— Siadaj, proszę, panie Zygmuncie, dobrze,