Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/96

Ta strona została uwierzytelniona.



VII.

Na drugi dzień koło południa Kwiatkowski oczekiwał na audyencyę u pana naczelnika.
Była tam spora gromadka interesantów, każdy oczekiwał cierpliwie swej kolei. Pan naczelnik załatwiał się dziś z petentami bardzo szybko i był w fatalnym humorze. Do trzeciej w nocy grał w karty, dwa razy dostał wielkiego szlema, ze zmartwienia usnąć nie mógł, a raniutko o godzinie dziesiątej obudzono go z powodu jakiejś, w gruncie rzeczy nie bardzo ważnej depeszy, w dodatku pani naczelnikowa, której tego dnia dziwnie rozigrały się nerwy, zrobiła mu scenę małżeńską, zakończoną wybuchem gwałtownego płaczu i spazmami. Dzień to był jakiś fatalny, tyle nieszczęść naraz się zbiegło.
Gdy na Kwiatkowskiego kolej przyszła, wszedł do gabinetu i stanął wobec groźnego oblicza dygnitarza.
— Kto pan jesteś i czego potrzebujesz?
— Pan naczelnik nie przypomina sobie, jestem Kwiatkowski.
— To mi wszystko jedno, czego pan chcesz?
— Kilka miesięcy temu miałem zaszczyt zło-