Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/97

Ta strona została uwierzytelniona.

żyć panu naczelnikowi moje papiery i list od hrabiego X,
— Więc cóż ztąd?
— Miałem obietnicę pana naczelnika i przyszedłem się dowiedzieć.
— Czego?
— Kiedy otrzymam przyrzeczoną posadę?
Dygnitarz rzucił się na krześle.
— Proszę! Wyobrażasz pan sobie zapewne, że my nie mamy nic pilniejszego do roboty nad wyszukiwanie posad dla różnych zbankrutowanych indywiduów.
— Ośmielam się...
— Nic się pan nie ośmielaj. Zrobiłem dla pana bardzo dużo — jesteś na liście kandydatów. Jak się co trafi, zostaniesz pan zawiadomiony... a przedtem proszę mnie nie nachodzić.
Kiwnął głową na znak, że audyencya skończona. Biedny człowiek wyszedł jak oszołomiony. Teraz wiedział już, że niema się co łudzić i że trzeba znowu rozpocząć poszukiwania mozolne, trudne, upokarzające. Od czego zacząć, do kogo się udać? Czyby na świecie było istotnie tak ciasno, że dla uczciwego, chcącego pracować człowieka, miejsca niema...
Resztki mienia, jakie się dało w katastrofie majątkowej ocalić, są tak małe, że się za kilka miesięcy zupełnie wyczerpią: posada w składzie węgli, aczkolwiek licho płatna, dawała tyle jednak, że było można komorne zapłacić i jeszcze się coś na życie okroiło. Było to już coś a i to stracone... Dla czego?