Strona:Klemens Junosza-Obrazki z natury.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Ignacy kiwał smutnie głową i nie słuchał wymownych predstawień Uszera; żyd jednak za wygranę nie dawał.
— Na moje sumienie! — mówił — Jankla już tylko co nie widać, on zaraz przyjedzie, niech wielmożny pan sobie namyśli i niech wielmożny pan sprzeda. Co to trzymać, po co trzymać takie głupie bydlę, co już zdycha?
— A niech was najsiarczystsze! Gdzie jest pastuch? gdzie karbowy! gdzie te gałgany są?...
— Wielmożny panie, jeden gałgan to jest na pastwisku, przy bydle — a drugi to mnie się widzi, że trochę słaby jest i leży w chałupie...
— Co mu jest?
— Co jemu ma być? On słaby jest a to wszystko od te paskudne krowe; albo on się od niej słabościem zaraził, albo jak krowę lekował, to się bardzo okowity obwąchał i przez to teraz chory jest...
— Zawołaj mi tu zaraz karbowego! — krzyknął pan Ignacy na przechodzącą dziewczynę.
Dziewczyna pędem pobiegła, a Uszer