Strona:Klemens Junosza-Obrazki z natury.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

Wieść ta rozbiegła się lotem błyskawicy po folwarczku, dworku, ogrodzie. Kto żył, powtarzał: pan jedzie!
— Tatuś jedzie! — zaśpiewała melodyjnym sopranem panienka z dużym warkoczem barwy lnu, pełną, niby świeżo upieczona bułka, buzią i habrowemi oczami
Pan wracał z Warszawy, po całotygodniowej nieobecności — nic więc dziwnego, że go z podwójną czułością witano.
Taka podróż przecież nie trafia się codzień. Z zapadłych kątów, od dróg żelaznych oddalonych, rzadko wyruszają ludzie; chyba ważny bardzo interes może ich skłonić do takiego kroku.
Wybiera się więc szlachcic do Warszawy, jak do Kamerunu; a sprawunki! Boże miłosierny, czyż można obejść się bez sprawunków?
Maciek jeszcze wczoraj rano wybrał się po pana na kolej i, naturalnie nie wybrał się bryczką, ani koczem, ale długim wozem w drabinach, jak do siana. Sama pani tak kazała i zaleciła, żeby słomy nabrać dużo, bo sprawunków będzie moc, a co jeden, to delikatniejszy.