Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

się na Maćka za to, że wóz złamał, lub że konia okaleczył.
Jedwabne życie, gdyby tylko publiczność...
Otóż z tą publicznością dzieje się coś dziwnego. Przecież powiedziano jej wyraźnie w cyrkularzach firmy, że ma dom komisowy, jakiego jeszcze nie widziała, że za pośrednictwem tej instytucyi może, za bardzo małą prowizyą sprzedawać zboże, wełnę, okowitę, sprowadzać z zagranicy wyborne wina francuzkie, cygara hawańskie, przepyszne likiery z Amsterdamu... obiecano jej to, przyrzeczono... a ona nic... Raz wszedł jakiś jegomość, aby się dowiedzieć, ile kosztować będzie setka cygar, a gdy mu powiedziano cenę, oświadczył, że za parę dni się zgłosi — i nie widziano go więcej. To znowu wpadł jakiś zadyszany żydek, zamówił się o okowitę, przejrzał kąty i czmychnął... ale publiczności, tej publiczności, która przynosi pieniądze, która płaci — ani na lekarstwo.
Intrygi współzawodników, konkurencya!
Nie można powiedzieć, żeby w tem wielkiem biurze komisowem było smutno. Przeciwnie, przychodzili goście. Byli to dobrzy znajomi kasyera, buchalterów, korenspondenta, weseli i przyjemni ludzie. Opowiadali oni nowinki, znosili plotki z miasta, a taką mieli właściwość szczególną, że gdy ich pan Adam zobaczył, to mu się zaraz pić chciało i zapraszał cały personel na śniadanie. W początkach podczas takich wycieczek, jeden z członków biura zostawał na miejscu jako deżurny, na przypadek, gdyby się interesant trafił, praktyka wszakże wykazała, że taka ostrożność