Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/110

Ta strona została uwierzytelniona.

że „sen mara, Bóg wiara“, przeżegnał się więc i postanowi spać dalej, ale znowuż z drugiej strony słyszał, iż w „Senniku Egipskim“ stoi wyraźnie, jak wół, że ogień znaczy złodzieja.
Ta myśl przejęła go trwogą.
Wstał, zarzucił kożuch na ramiona i, wyszedłszy przed chałupę, zaczął naświstywać i wołać:
— Łysek! Łysek! gdzież ty się, psia duszo, podziałeś? Deszczu się boisz darmozjadzie... Marności pies, tyloby chleb jadł i kiele pieca leżał!
Widząc, że ta perora nie może psa z ukrycia wywabić, Szczygieł poszedł ku zabudowaniom; zaledwie jednak zrobił kilka kroków, potknął się i upadł w błoto.
Ogarnęło go najwyższe przerażenie. Obmacawszy ów przedmiot rękami, chłop poznał w nim swego wiernego Łyska. Biedny pies zdechł, widocznie przed chwilą, bo jeszcze ciepły był.
— Jezusie Nazareński! ryknął Tomasz i pobiegł co żywo ku stajence.
Pchnął drzwi — były otwarte, pomimo sztucznego zamku.
Miły Boże! taki zamek! cały dębowy, drutem się otwierał — a taki sztuczny, że sam Tomasz, bywało, nieraz z pięć pacierzy kręci zanim go otworzy.
I ten nie przeszkodził złodziejom!
Ale chłop nie wierzy jeszcze swojemu nieszczęściu, woli wierzyć, że pies zdechł naturalną śmiercią, że stajnia z wieczora niezamknięta była.
Wchodzi na próg i słucha.
Cicho jak w grobie, a zwykle prawie przez całą noc konie chrupały siano.
Może położyły się, bo nawet łysa kobyła miała taką naturę, że aby do stajni, to zaraz lubiła się kłaść, a i kasztan, wprawdzie nie tyle, ale czasem także się wyciągał.