Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Zęby chłopu dzwonią z przerażenia.
Schyla się, maca po słomie, szuka po kątach, jakby koń był szpilką, mogącą zawieruszyć się w słomie.
Niema!!
Biegnie do chułupy, wali pięścią w okno:
— Magda! — woła na całe gardło, — Magda! Jasiek! Michałek! wstawajta duchem — konie ukradli!
W chacie wnet błyska światło. Magda płacze... Michałek dopadł do stajni i wrzeszczy, jakby go kto ze skóry obdzierał, starszy i rozważniejszy Jasiek schyla się i śladów po ziemi szuka.
Ale znajdź-że ślad na taką ciemną noc. Chyba od kota oczów pożyczyć.
Tomasz tymczasam budzi sąsiada.
— Kumie! kumie! — woła — ady wstawajta, ktoś mi kunie ukradł.
Sąsiad zrywa się.
— Olaboga, kunie? — i nie wiecie kto?
— Boże miłosierny, toć dopierom się ocknął.
— Nic jenszego, mój kumie, jeno to złodzieje zrobili... Już ja se wczoraj miarkowałem, że coś będzie, bo jakiś obcy bez wieś jechał, a takie świdrowate ślepie miał jak wilk... Musi to nie czyja sprawka jeno jego.
— Aj kumie! kumie! — błaga pod oknem Tomasz — możebyśmy jeszcze dogonili, możebyśmy choć jaki ślad zdybali, ja na piechtę nie dogonię, może wy na swego kunia wsiądziecie... Ratujta po somsiedzku, mój kumecku! mój kumciu!..
— Toć wiadomo, juści poratować się godzi.
— Już ja wam odsłużę, wynagrodzę wam mój kumie.
— Wiadomo. Idźta że duchem jeszcze po somsiadach, bo zawdy w kupie raźniej, ja się jeno odzieję... a chłopaków swoich pchnijta do sołtysa, do strażnika...