Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/122

Ta strona została uwierzytelniona.

— To chyba i ja z wami. Obaczę czy Jaśkowi woda nie zaszkodziła.
Mendel za rękaw Tomasza pociągnął i mrugnął na niego znacząco.
— Albo — rzekł Tomasz, widząc te znaki — idźcie wy sami Józefie. Ja tu jeszcze trochę posiedzę, może który wróci, może kto przejeżdżać będzie, to się zapytam, czy nie spotkał złodziei.
— Ha! jak wola wasza — zostańcie.
Po odejściu sołtysa i owych chłopów, Mendel Tomasza do swej stancyjki zaprosił.
— Słuchajcie — rzekł — Tomaszu, wy porządny gospodarz, wy obuwatel, wy osoba, mnie was żal.
Chłop westchnął.
— Powiedzcie Tomaszu, wiele wasze kunie byli warte?
— Najbiedniej ze dwieście pięćdziesiąt rubli.
— Ładna suma, na moje sumienie, ładna suma. Oj, żebym ja to miał w swoim majątku!
— To też właśnie żal... kużdego bydlęcia żal, a dopieroż...
— Ja wam co powiem. Chcecie wy swoje kunie znaleźć?
— Ty co wiesz?! zawołał chłop, zrywając się z miejsca!
— Co wiesz? co to jest wiesz? Wy czysty warjat jesteście! ja się pytam, czy macie chęć swoje kunie odzyskać — a wy robicie awanturę, wy robicie krzyk. Czy ja was proszę o krzyk!
— No jakże?
— Jeśli chcecie, żebym ja z wami gadał, to siedźcie całkiem cicho, jak jeno krzykniecie, to ja zamykam gębę na cztery zamki i nie powiem ani jedno słowo.
— A ja was do sądu...
— Podajcie do sądu... ja wam nie bronię. Ja waszych kuni nie ukradł, ja o waszych kuniach nic nie wiem; a za posądzenie, za potwarz, to wy będziecie ładnie wyglądali...