Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.

miał. Nawet słowo dużo pewniejsze jest, bo pieniądze mogą mi ukraść, a waszego słowa najmądrzejszy złodziej nie ukradnie. Ja wierzę wam.
— Więc radźcie.
— Zaraz, zaraz... przyniosę trochę gorzałki, żeby wy sobie wypili na zmartwienie i żeby wam było ciepło.
Wybiegł z izby, po chwili z flaszką powrócił, nalał wódki w kielich i podając chłopu, rzekł:
— Pijcie Tomaszu na zdrowie i słuchajcie co ja wam powiem. Tylko naprzód wyrzućcie sobie z waszej głowy wszystko złe pomyślenie.
— Ja nijakiego pomyślenia nie mam.
— Już ja wiem. Ja wam zaraz powiem, ja wszystko powiem co w waszej głowie jest... Wy sobie myślicie, że Mendel ze złodziejami ma współkę, że Mendel się z nimi zna... wy sobie myślicie, że może sam Mendel złodziej jest.
— No — nie.
— Ja się nawet nie dziwuję, że takie pomyślenie macie, bo na chłopskie grube kombinacye tak wypada, ale weźcie wy na delikatne kombinacye, to sami zobaczycie, że ten interes całkiem inaczej wygląda.
— Niby jak?
— Jak? Po pierwszego, Mendel dużo jeździ po świecie; po drugiego, Mendel zna różne ludzie; po trzeciego, Mendel wam bardzo wielgi przyjaciel jest. Mendel żadnych złodziejów nie zna, ale takiego człowieka zna, co na kużdy interes sposób ma. Jest taki żydek. Wy myślicie że on złodziejów zna? Wcale nie zna — ale ma różne sposoby, może ich straszyć, a uni się jego bardzo boją. Wy pojedziecie do tego żydka.
— Daleko?
— Całkiem półtorej mili, do miasteczka — wy jego tam znajdziecie.