Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/153

Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek, ale arystokrata! wielki arystokrata, już go pan nie przerobisz.
— Nigdy — rzekł pan Imbierzyński ponuro.
— Widzisz pan, on sam powiada, że nigdy, pocóż więc macie się spierać? Chodźcie oto lepiej na obiad.
— A prawda, proszę na obiad, panie demagogu, czy jak tam pana nazwać, bardzo proszę...
— Obiadek skromny — rzekła pani — może nie będzie tak smakował, jak u pięknej Flory...
— O, proszę pani...
— Tak... przydymiona kasza, przy ładnych oczach, smakuje jak najlepszy marcepan... Szkoda tylko, że ten, jakże go tam... no! panie, ten kuzynek pięknej Flory, pan... pan... ten z powiatu...
— Boberkiewicz.
— Tak, ten Boberkiewicz, wchodzi panu w drogę...
— O pani, doprawdy nie zasługuję na takie zarzuty, bo właściwie...
— Właściwie, wszyscy jesteście jednakowi!
— Czy i ja? — zapytał pan sekretarz.
— A naturalnie, w tym względzie nie ma żadnych wyjątków.

IX.

— A ty cego po chałupie szukasz? — spytała Łomignatowa swego małżonka.
— Ot, chciałem postronka kawałek...
— Na cóż tobie postronek?
— A niby wedle jutrzejszego jarmarku, chciałbym niby krowinę jedną wyprowadzić.
— A ja z czem ostanę?
— Dyć jeszcze ostanie ci się dwie, a tera do jesieni idzie,