Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego nie mają dać?
— A juści, bo Sokół na mnie zły, bez to, żem go za wójta nie chciał wybierać... Krzywy on tera na mnie.
— Bajki, co ma krzywy być.
— Bo jest.
— Nie frasujcie się. Jak skoro ja do niego przemówię, to wam żadnej przeszkody nie uczyni.
— Bóg wam zapłać, niech wam Pan Jezus na dzieciach wynagrodzi.
— Jeno wam to jedno zapowiadam i przykazuję, żebyście więcej do żadnego pisania skorzy nie byli, bo pisanie to dobra rzecz, ale zdradna, a jak znowu wleziecie w błoto, tedy was już żadna na świecie kasa nie poratuje i zejdziecie na psy, na wieki wieków, Amen.
— Oj nie wlezę, nie wlezę, ławniku kochany, żeby on mi złote pióro w garść wtykał, żeby je w miodzie maczał, nie podpiszę za żadne pieniądze na świecie.
— Ano, jak nie będziesz podpisował, to ostaniesz Macieju gospodarzem, jako i byłeś — a jak zaczniesz znowu żydom kwitki pisać, to odrazu sakwy sobie uszyj i żółwiowej skorupy poszukaj, żebyś miał z czem pod kościołem siadać.
— Macieju — odezwał się Kaczor — ławnik do was przemawia jak ojciec, a jabym dodał jeszcze, że żebyście wcale do karczmy nie chodzili, to byłoby dla was dużo lepiej...
— Niech-no spróbuje! — zawołała Maciejowa — chybabym mu garnek z gorącą wodą o łeb rozbiła, chybabym łopatę i kosior na nim połamała, chybabym...
— To już — rzekł Dmuchała — między wami rzecz, jako w świętym stanie małżeńskim jedno drugiemu może przeperswadować czy kosiorem, czyli łopatą, według upodobania, byle przez pomsty i obrazy boskiej.
— Ale nie pójdę, sąsiadeczku kochany, nie pójdę — mó-