Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Wymownym dowodem pożyteczności takiej kuracyi są pokaźne kształty samego Mendla, ogorzała twarz jego małżonki Chai-Sury, oraz szalony apetyt delikatnych dzieci, z których każde, po spożyciu całych sześciu kartofli, gotowe jest rzucić się jeszcze z chciwością na kawałek śledzia, na chleb, na czarną rzodkiew, na cebulę i wszelkie w ogóle smakołyki.
Taka już jest właściwość „delikatnej natury“, a w obec tego nie trzeba się dziwić, że, gdy się „bachorek“ miljonów dorobi, to chciałby samego Lukullusa w przepychu przewyższyć.
Taki osobliwy apetyt!
Rozmyśla o nim często Mendel, w chwilach wolnych od nalewania kieliszków i od zawierania drobnych finansowych tranzakcyj, dysputuje też nieraz na ten temat z Wigdorem i Joyną, przebywającymi również dla poratowania zdrowia w Biednej Woli, dysputuje, gdy karczma jest pusta i przyjezdnych niema.
Bywają albowiem i takie chwile; dla czego nie mają bywać? Słońce miewa niekiedy zaćmienia... karczma pustki.
Za to, gdy mniej ludno i gwarno, gdy akcya jęków i wynurzeń wzajemnych się rozpocznie, Mendel zamienia się w ucho Żaden wyraz nie ujdzie jego uwagi, bo Mendel zna tę głęboką maksymę, że „kto wiele wie, wiele korzysta“.
Mendel w swojem życiu dużo czytał, dużo słuchał, a nie wiele mówił; chłop zaś nic nie czyta, niechętnie słucha, a gdy parę półkwaterków wypije, to wtedy mówi bez końca i miary.
Taki jest odwieczny obyczaj w Biednej Woli i wszystkich podobnych jej wioskach.
Przyjaciele, a podobno i krewni Mendla, panowie Wigdor i Joyna, osiedlili się we wsi niedawno, a osiedlili się dla tego, że w miasteczku było im za duszno i za ciasno, a oni lubią świeże powietrze i przestrzeń.