Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

często o swoim wysokim rodzie, gdyż ojciec jej był swego czasu burmistrzem, a matka córką podleśnego z rządowych lasów. Rzucona w świat, do którego nigdy w życiu przyzwyczajona nie była, na każdym kroku okazywała bliźnim swą wyższość — a każdy frazes zaczynała od słów; „gdyby mój mąż nie był gamajdą“...
Mieszkanie, które państwo pisarzowie zajmowali w domu gminnym, ciasne, złożone z dwóch pokoików zaledwie, było przyozdobione rozmaitemi serwetkami, kokardkami, kolorowym papierem, masą porcelanowych lalek i tym podobnych osobliwości.
Znać było, że mieszka w niem osoba ze sfer wyższych, rzucona przez los zawistny w niewłaściwe otoczenie, osoba, która mogłaby stanąć bardzo wysoko, gdyby naturalnie, mąż jej „nie był gamajdą“.
Pani pisarzowa miała ulubiony swój „szenszlong“ i na tym meblu przepędzała większą część swego życia, w pozycyi półleżącej przy gościach, leżącej gdy nikogo nie było. Trzymając w ustach papierosa, oczy miała utkwione w sufit, i już to liczyła muchy wędrujące po belkach, już tęsknym i zamglonym wzrokiem czyniła niebu wyrzuty, za to, że została rzucona w sferę, do której nigdy przywyknąć nie mogła.
Osoba pulchnej tuszy i wzniosłego umysłu dostała się między ludzi prostych, nieokrzesanych, po prostu między chamów, którzy wyższych jej zalet ani poznać, ani ocenić nie umieli. Przykrzyło jej się fatalnie. Czasem z nudów zajrzała do kuchni, zagroziła służącej, że do kryminału ją wsadzi — i znów powracała na swój „szenszlong“ — na którym przecierpiała i przeleżała już tyle...
Gdyby jej mąż nie był gamajdą — lecz trudno — jak się komu nie wiedzie, to już na każdym kroku!...
Kobzikowski, w chwili gdy mu oddawała białą swoją