Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce zachodziło, złocąc gładkie zwierciadło stawu na którym kołysała się łódka. Kaczor wziął jedno wiosło, Boberkiewicz drugie, pani pisarzowa zaś usiadła w środku łodzi, na ławeczce i popłynęli przez staw, a następnie przez rzeczkę do osady młynarza Melcera.
Gdy wracali tą samą drogą, księżyc już świecił. Melancholiczny pedagog pracował wiosłem, wzdychając, Boberkiewicz siedział na ławeczce obok kuzynki i mówił do niej półgłosem:
— Czemu myśmy się dawniej nie znali?
Pani Kobzikowska odpowiadała ciężkiem westchnieniem.

IV.

Od bardzo wczesnego ranka, na wszystkich drogach wiodących do Biednej-woli, był ruch znaczny. Jedni jechali wozami, inni konno, wielu zaś podążało pieszo na wielki akt wyborczy. Przemknęła też jedna i druga bryczka szlachecka, wymijając wózki i obsypując pieszych tumanem kurzawy, podnoszącej się z pod kopyt rączych koni.
Mendel stał przed karczmą. Ubrany był uroczyście i poważnie, w nowym kamlotowym żupanie, przepasany pasem wełnianym, na głowie miał nową czapkę aksamitną, w ręku zaś czerwoną chustkę w kraty.
I Chaja Sura wyglądała świątecznie i bachury były trochę umyte.
Taki zjazd! należało wystąpić.
Spodziewani byli w Biednej-woli i wielcy dygnitarze z powiatu i kilku obywateli z okolicy, a cóż dopiero mówić o tym tłumie włościan, który napływał a napływał jak fala.
Mendel Kwiat, spodziewając się dziś pięknego zysku, gładził brodę i zastanawiał się nad istotą samorządu gminnego. W rzeczy samej, ta instytucya nigdy może jeszcze nie wydawała się Mendlowi tak potrzebną i pożyteczną jak dzisiaj, a je-