Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żeby nijakich opłatów nie było!
— I żeby egzekucyjów wójt nie robił.
— Cichojta! cichojta, krzyknął potężnym basem Łomignat, nie ten będzie co był, i nie ten co wy chceta żeby był — jeno jenszy, ja wam naraję osobę.
— Uspokoić się! cicho! wołał Kobzikowski, pan naczelnik chce do was przemówić.
Gdy się uciszyło nieco, naczelnik zaproponował wyborcom, żeby na następne trzylecie wybrali ponownie Sokoła.
Konserwatyści odpowiedzieli na tę propozycyę jednogłośnym okrzykiem:
— Starego wójta chcemy! starego!
Liberalni milczeli, skrobiąc się z zadziwiającą jednomyślnością po czuprynach.
— Rozdzielić się, zawołał obyty w takich interesach Kobzikowski, kto za starym niech przechodzi na prawo, kto nie — na lewo.
Zrobił się ruch, jedni drugich przepychali, ciągnęli za rękawy, nareszcie po kilku minutach grupy zarysowały się wyraźnie. Konserwatyści stanęli po prawej stronie, liberalni po lewej, Łomignat zaś ze swoją gromadką na uboczu
— Kogóż wy chcecie? spytał naczelnik liberalnych.
Odpowiedzi nie było.
— No! niech który wyjdzie i powie.
Dwadzieścia żylastych pięści wypchnęło naprzód mówcę.
Był to Wincenty Pypeć, przeciwnik wszelkich systemów podatkowych z zasady.
— Nu, cóż ty nam powiesz? Kogo chcecie? zapytał naczelnik.
Pypeć aż do ziemi się skłonił.
— My wielmożny nacelniku, rzekł, doprasamy się, żeby wójtem ostał biednowolski sołtys Józef Gwizdał.