Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie tyle zabolało ją niepowodzenie, nie tyle fakt ośmieszenia męża, ile myśl, że ta gadzina pisarzowa sądu, ta piękność z kaczkowatym nosem, tryumfować będzie, jeździć po okolicy, opowiadać całemu światu tę niefortunną przygodę. Daremnie Kobzikowski usiłował pocieszać — odepchnęła go.
— Zejdź mi z oczu! zejdź mi z oczu, wołała, jestem skompromitowana, shańbiona!.. Dotychczas byłeś zwykłym ciemięgą, a dziś jesteś już patentowanym gamajdą. Za takiego obwołano cię w gminie, za parę godzin dowie się o tem powiat, za parę dni gubernja... Zejdź mi z oczu, bo patrzyć na ciebie nie mogę!
To rzekłszy, wybuchnęła spazmatycznym płaczem, który się zaraz w śmiech spazmatyczny zamienił.
Kobzikowski głowę tracił.
Pobiegł po wodę, po ocet — ale zdenerwowana chora i szklankę z wodą i flaszkę z octem rozbiła o podłogę.
Widząc, że zwykłe środki domowe nie pomagają, Kobzikowski kazał co prędzej zaprządz konia do wózka — i pojechał po Boberkiewicza.
On ma wpływ na kuzynkę, on ją uspokoić potrafi.
Nieszczęśliwa dama, zmęczona płaczem, usnęła — i słodkie obrazy, jakie widziała we śnie, były jedyną nagrodą rozczarowań i zawodów, jakich doznała na jawie.
Śliczny też miała sen.
Kobzikowski został niby wybrany na sędziego gminnego... Z jakąż rozkoszą patrzyła na ostateczne poniżenie i wyjazd sekretarzowej!
Słodkie, rozkoszne widziadło pierzchnęło jak gołąbek, pozostawiając po sobie gorące pragnienie zemsty.
— Zemsty! zemsty! wołała z załamanemi rękami.
— Będziesz ją miała kuzynko, rzekł Boberkiewicz, wchodząc do pokoju cierpiącej damy.