Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed nim była otwarta wielka księga hebrajska, ale wzrok Mendla nie spoczywał na niej.
Na dworze było zimno, śnieg padał. W karczmie pusto całkiem, ani nikogo z przejezdnych, ani z miejscowych miekańców.
Mendel zastanawiał się nad tem, dlaczego tak brzydko jest na świecie? Dlaczego śnieg pada? dlaczego karczma pusta, dlaczego nikt nie przychodzi?
Wszystko musi mieć swoją przyczynę, więc i ta chwila również, ale gdzie jest przyczyna? jak ją delikatnym rozumem wyśledzić, w tem właśnie sztuka!
Podobno chłopi przywożą sobie wódkę z miasta. Podobno w sąsiedniej wiosce jakiś żydek sprzedaje gorzałkę w sekrecie, i tanio — podobno! Dyabli wiedzą skąd na człowieka nieszczęście może przyjść? Mendel zbada ten interes gruntownie — a jak zbada, to już będzie wiedział co robić. Teraz duma i duma i byłby może do samego wieczora dumał, gdyby nie to, że ciężkie kroki rozległy się w sionce.
Był to Łomignat.
Nieosobliwy gość, bo choć lubił pić dużo, płacić czem nie miał i conto jego wypisane na czerwonej szafie, doszło już do imponującej długości.
— Jak się macie Janklu, rzekł we drzwiach, jak się macie na ten ziąb...
— Niech dyabli wezmą! Jak ja się mam mieć? na taki paskudny czas, to ja się wcale nie mam.
— Co wam złego?
— A co mnie dobrego jest?
— Pieniędzy macie jak lodu!
— Aj! niech moje wrogi takich pieniędzy nie mają! Skąd teraz brać? taki coby chciał pić, to niema czem płacić — a taki