Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/67

Ta strona została uwierzytelniona.

— Juści to tak.
— Ja wam zara dobrze zrobię, bo wam dam półkwaterek wódki, choć sam nie wiem, kiedy ja będę za niego moje pieniądze oglądał. Wy, idźcie do chałupy, zaprzęgajcie kunia i przyjedźcie tu, to ja wam znów dobrze zrobię i pojadę z wami do miasta, weźmiemy z sobą parę korcy owsa
Łomignat wódkę wypił, ale się do odejścia nie zabierał.
— Czego wy jeszcze stoicie? Czego wy stoicie, Macieju?
— Ja sobie myślę...
— Na co? po co wy macie myśleć? Idźcie lepiej wóz smarować. Włóżcie trochę słomy bo zimno jest.
— Ale...
— Co ale, za co ale? co z tego ale jest? Odziejcie się dobrze, weźcie sukmanę i kożuch, weźcie też chleba w kobiałkę, bo wrócimy dopiero jutro pod noc, a może i w nocy.
— A cóż tam będziemy tak długo robili?
— Cała parada: nic. Ja się tylko pomiędzy żydkami postaram dla was trochę pieniędzy, a z powrotem wstąpimy sobie do Rudki.
— Jakże wstąpimy, kiedy to dobre dwie mile w bok!
— Jakie dwie mile? Mój Macieju co wy gadacie? Jakim sposobem wy narachowali dwie mile?
— A toć wiadomo, ale co my tam będziemy robili?
— Całkiem nic. Weźmiemy z gorzelni beczkę okowity, będzie nam weselej jechać.
— To znowu mnie się widzi, że będzie jakby furmanka.
— Ha?
— No, to jak do okowity, to się najmuje zawdy furmanka.
— Mnie zdaje Mecieju, że wyście się krzynkę upili. Na moje sumienie! Ja myślałem, że wy macie trochę mocniejsze głowę.
— Com się miał upić!
— Ja nie wiem. Wam cała furmanka w głowę zajechała,