Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zara! zara! Słyszeliście że niema czasu, pan adwokat niema czasu, musi zara jechać do sądowego zjazdu.
— Na całą noc... już furmanka stoi...
— Niechby ta i napisał, jenoście mój Mendlu okropnie nabasowali.
— Ny! nie, to nie! Czy ja was potrzebuje przymusić, żebyście brali moje pieniądze!? moje krew! Nie chcecie — to nie! pan adwokat może sobie jechać, a czem wy zapłacicie podatek to ja nie wiem. Co mnie do tego?! Sołtys przyjdzie, zabierze wam krowę... Niech zabierze! ja nie będę płakał.
— Aj waj, odezwał się obcy żyd, aj waj, skąd wy jesteście gospodarzu?
— Dyć z Biednowoli.
— Ny, ny, wy z Biednowoli! Sołtys przyjdzie do was, krowę zabierze. Czy wy dacie się zgubić za podatek?.. Aj! żebym ja miał kawałek krowe, tobym nie dał sobie zabrać. Krowa to majątek jest, to lepsze niż kuń. Co wart jest gospodarz przez krowy?!
— Juści prawda.
— No, to dlaczego nie bierzecie pieniądze od Mendla?
— Kiej drze przez pamięci.
— Już nie drze, już on nie drze, zawołał Mendel.
— Opuścicie?
— Wcale nie dam pieniędzy!.. Na co kto ma powiedzieć że ja drę? Na co za moją dobroć ma kto gadać, że ja jestem rozbójnik! Ja chciałem tego gospodarza ratować, chciałem jego krowę ratować, a on powiada że ja jego drę! Niech idzie do takiego co nie drze...
Mendel wielkiemi krokami zaczął chodzić po karczmie. Pan adwokat wydobył z kieszeni blaszane pudełeczko po szuwaksie, napełnione tytoniem i powoli, z wielką starannością, skręcał papierosa.