Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/89

Ta strona została uwierzytelniona.

gie, odarte z liści drzewa posępnie szumiały na cmentarzu, z oddali dolatywało krakanie wron.
Dzwony jęczały żałobnie.
Postawiono trumnę nad grobem, ksiądz odśpiewał modlitwy.
Zgrzytnęły sznury, twarde grudki ziemi z łoskotem uderzyły o wieko trumienne, a potem wszyscy uczestnicy żałobnego obchodu zaśpiewali razem „Witaj Królowo.“
Filip jęczał, dzieci płakały, a Onufry uwijał się, i szybko zasypywał grób.
W kwandrans później cmentarz opustoszał; na jego białej śniegiem przypruszonej powierzchni, złociła się świeża, z piasku usypana mogiła.
I na nią padać zaczęły wkrótce płatki śniegu, układały się na niej, łączyły ze sobą i niebawem ubieliły ją całkiem.
Ludzie gromadkami powracali ku wsi, a ściślej mówiąc ku karczmie, boć to stacya, przy której we wszystkich ważniejszych momentach życia zatrzymać się trzeba.
Chrzciny, czy wesele, czy pogrzebowa stypa — do karczmy ludzi wiejskich gromadzą, bo czy poweselić się, czy popłakać, zawsze milej w kompanji, a gdzież jak nie tutaj owej kompanji poszukać?
Mendel był na swojem stanowisku, jak zwykle czynny, ruchliwy, patrzący na wszystko i słuchający wszystkiego.... Przybrał też i wyraz twarzy do okoliczności stosowny, mówił mało, wzdychał... Filip usiadł za stołem, oparł głowę na rękach — i jęczał. Onufry perswadował mu:
— Cichaj Filipie, cichaj na ten przykład, czego tedy lamentujesz?
— Dobre kobiecisko było.
— Dobrość od śmierci nie jest chroniąca, a nikt się od niej nie jest mogący, na ten przykład, wywinąć. Cóż ty sobie tedy dopuszczasz człowiecze, na ten przykład? Umarła, pocho-