Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wam do tego nic jak się nazywa, macie swoją babę to jej pilnujcie.
— Tedy na ten przykład... gęba, bo gęba!
— To prawda jest — rzekł półgłosem Mendel — prawdziwy pytel.
Marcinowa nie zważała na tę przymówkę.
— Mówię tobie Filipku, jakom jest twoja krewniaczka, życząca prawdziwie, ty tę dziewuchę bierz! Takiej drugiej na dziesiątej wsi nie zdybiesz. Tęga dziewucha, w sobie podufała, na gębie odpowiedzialna i czerwona a mocna! — korzec żyta to ci machnie na plecy jak chłop. I gruntu będzie miała kawałek, bo jej ojciec odpisze i krowę.
— To ja wam powiem, kto to jest — rzekł Mendel.
— A kto?
— Ny, to jest Kaśka Bąkówna... może nie Bąkówna! niech Marcinowa powie.
— No — juści Bąkówna, co mam taić, zresztą tak czy siak zapowiedzie wyjdą i ludzie będą wiedzieli.
— To jeszcze niewiadomo — zawołała przepychając się ku stołowi sołtysowa..
— Wiadomo! skoro ja powiadam, to wiadomo, a wam do tego nic.
— Może i nie nic.
— Ja jestem Filipa stryjna, krewna jestem!
— A juści! bo jego matka i wasza matka na jednem słońcu płótno bieliły, takich krewności je na świecie dość.
— Co wam do czyich krewności, ja nie wytrząsam że u was cygan był w rodzie.
— Bo nie był!
— Właśnie że był!
— Cicho! cicho! zawołał Jankiel, moje kochane gospody-