Strona:Klemens Junosza - Dziad.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.
13
DZIAD.

wiedzieć, czy ludzie już posnęli, czy rozmawiają jeszcze. Położył się na ziemi i czołgać się zaczął jak wąż, bez najmniejszego szelestu, co chwila zatrzymywał się, słuchał i znów posuwał się naprzód, aż wreszcie znalazł się tuż przy koniach. Upatrzyć siwego nie było trudno, gdyż odznaczał się silnym wzrostem, a przytem i maść go pomimo ciemnej nocy, zdradzała. Dziad przypełznął do niego, podniósł się, nałożył mu zręcznie na łeb uzdzienicę z wędzidłem, a ująwszy cugle w rękę znowuż położył się na ziemi. Sprawił się tak zręcznie, że czynność ta nie zabrała mu więcej nad kilka sekund czasu. Trzymając cugle w ręku, czołgał się dalej, a koń postępował za nim powoli, gdyż był spętany.
Na pastwisku panowała cisza, chłopi pilnujący koni spali twardo, dziad pełzał coraz dalej, uprowadzając konia. Gdy oddalił się już na dość znaczną odległość, powstał z ziemi, dobył z za nadrza ostry nóż i przeciął pęta koniowi. W miejscu, na którem się zatrzymał, kończyło się pastwisko, a zaczynała duża przestrzeń piasków, na których tylko gdzie niegdzie rosła dziewanna. Dziad wskoczył na konia i puścił się cwałem przez te piaski. Koń pędził jak wicher, a tententu słychać nie było, gdyż kopyta zapadały w piasek... Ujechawszy z wiorstę drogi, znów konia zatrzymał i zwrócił się ku rzece. Znając doskonale miejscowość, przeprawił się na drugą stronę i zniknął w lesie, gdzie dwaj żydzi oczekiwali na niego.
W tejże prawie chwili grzmieć zaczęło, błyskawice przerzynały obłoki, lunął deszcz potokami, konie zbiły się w gromadkę, a ludzie przebudzeni ze snu, chronili się przed ulewą pod stogami siana. Blizko godzinę trwała nawałnica, nareszcie wiatr rozpędził chmury, a od wschodu zajaśniały blaski różowe. Dzień się już robił. Ludzie wyszli z pod stogów, spojrzeli dokoła... Wszystkie konie pasły się spokojnie, prócz siwego. Zrozpaczony parobek biegał po pastwisku, zaglądał pod krzaki, jakby koń był tak mały, że mógłby się ukryć pod niemi.
Szukano śladów — napróżno... Ulewa zrównała piasek, pozalewała trawę.
Dano znać właścicielowi konia — chłopu.... Włosy sobie z głowy rwał, w pierwszej chwili uniesienia o mało nie zabił parobka — ledwie obronili. Kilkunastu chłopów wsiadło na konie i popędziło w różne strony gonić... Rozbiegli się po gościńcach, po dróżkach, napróżno, wszakże. Poszkodowany, uprosiwszy dwóch sąsiadów do pomocy, najenergiczniej ścigał. Zdawało mu się, że jest na pewnym tropie, że dogoni złodziei i siwka swego odzyska. Ujechawszy ze dwie mile drogi odewsi, pod kapliczką, przy drodze, ujrzeli siedzącego dziada. Skurczony był i drżący, zdawać się mogło, że go niemoc ciężka zdjęła.