lować do ojca, naradzić się: boć zawsze co dwie głowy, to nie jedna... A że kobiecy humor jest jak jesienna pogoda, więc mogłem przypuszczać, że to się zmieni... Ukłoniłem się zgrabnie, nizko, z rewerencyą, i wyszedłem — ale czułem, że jestem zapalony, jak żyd w tańcu, i że coś we mnie tak krzyczy, jak na jarmarku... Ma się rozumieć, do Dziurdziulewicza jak w dym; ale i ten jakoś grubo śpiewa.
— Panna — powiada — harda; nie dziw się, z prozapią, z Dziurdziulewiczów wychodzi, matka była Doliwówna; przytem piękność, uroda, edukacya, Gołomłynie...
Nie miała baba kłopotu...
— A wreszcie — powiada — czekaj, cierpliwości...
Czekałem... Ale myślę: niema ognia bez dymu... co oni chcą?...
Ha, no, słówko wiatr, pismo grunt, obiecanka cacanka...
— Ty jej, Wicusiu — powiada Dziurdziulewicz — zrób zapis...
Jak żyję. nie robiłem zapisów; ale... ostatecznie... kocham ją... choć harda panna... Robię zapis; jadę do rejenta i niech się dzieje co chce!...
Stało się; co z wozu spadło, to przepadło, wzięli dyabli krowę, niech wezmą i cielę... Na
Strona:Klemens Junosza - Monologi. Serya druga.djvu/110
Ta strona została skorygowana.