Strona:Klemens Junosza - Obrazki z natury - W powodzi kwiatów, Gdy konwalje.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

swobodnie — bo on je tak lubi; czasem, sądząc, że ja tego nie widzę, bierze je do ręki i pocałunkami okrywa. Kryje się z tą pieszczotą, sądząc, że rozgniewałabym się może. Dziwny chłopak, on nie wie, że ja naumyślnie oczy przymykam. Ja siedzę, jak królowa, w fotelu, on na małym stołeczku, jak mój paź — i czytuje mi książki — poezje przeważnie. Słowackiego wiersze brzmią w jego ustach jak najrozkoszniejsza muzyka, jego głos metaliczny, pełny, dodaje im wdzięku i uroku. Gdy Leon mi czyta, ja się upajam harmonją... głos jego mnie czaruje, jak głos syreny. Czasem płacę mu za Słowackiego Szopenem. Leon podaje mi rękę, prowadzi do fortepjanu i słucha gry mej zadumany. Zawsze jednak jestem mu dłużną — bo on kilka godzin czyta bez wytchnienia, a ja dłużej nad kwadrans grać nie mogę. Palce mi wychudły, zeszczuplałam, czuję brak sił.
To ci niegodziwi doktorzy swemi szkaradnemi lekarstwami zrujnowali mi zdrowie.

· · · · · · · · · · · · · ·