Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

Nawet kumoszki i ciotki, które pragnęły gwałtem okuć mnie w złote więzy hymenu, spotkały z mej strony energiczny opór. Nie pomogła wymowa kilkunastu znakomicie wprawnych języczków i, głuchy na wszystko, pozostałem kawalerem do dzisiejszego dnia i, jak się zdaje, pozostanę nim do końca mego, daj Boże najdłuższego żywota.
Pewnego dnia, rankiem, gdy siedziałem w mojej kancelaryi i przeglądałem papiery, wszedł mój klient, pan Abraham Fajn, okazałej tuszy mężczyzna i, obcierając spocone czoło czerwoną chustką, rzekł:
— Panie kimorniku, trzeba nam zaraz jechać, zrobić zajęcie?
— Na wsi — zapytałem.
— Trochę na wsi. Mam prawomocnego wyroku na Sakowicza, dzierżawcę z Wierzbówki; winien całkiem głupie 500 rubli i nie chce płacić, niech jemu dyabli wezmą.
— Kiedyż mamy jechać.
— Jakto kiedy? dziś na noc, staniemy tam przed świtem. Trzeba spieszyć, bo un schowa gdzie swoje pare konie i wolant, które dla mnie akurat pasują. Ja już nie mogę trząść moje zdrowie na zwyczajne bryczke, mnie doktór powiedział, żeby ja sobie koniecznie resorów sprawił. Un powiedział co bez resorów, mogę sobie, broń Boże, zrobić feler na wątrobę. Niech moje wrogi mają taką słabość!!! Niech lepiej im się feler zrobi. Aj... aj... panie kimorniku, ja panu co powiem, że taki feler, broń Boże, to jest bardzo głupi interes.