Strona:Klemens Junosza - Wspomnienie.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Po popisie panienek, idzie orkiestra podwórzowa, w której każdy instrument z innego strojony jest tonu; katarynka żebraka, stara, zepsuta, szkatułka grająca — a wszystko z podziwienia godną prawdą i humorem. Tego wieczoru pianino redakcyjne było w wielkich opałach — Kleczyński grał na niem Szopena, potem akompaniował do śpiewu Müllerowi, a i palce amatorów próbowały mocy i wytrwałości klawiszów.
Towarzystwo rozdzieliło się na grupy: jedni słuchali muzyki i deklamacyi, drudzy gawędzili o sztuce, literaturze, nowinkach dziennikarskich i teatralnych. W pokoju redakcyjnym, gdzie fabrykują politykę i „oskrobują“ korespondencye i wiadomości z chwili, przy stole, na którym zwykle autor „Leny“ pisuje, zasiadł Andriolli.

Zbliżyłem się do kółka, które go otaczało i słuchałem z zajęciem. Opowiadał, a opowiadał niezmiernie zajmująco, o swojej podróży do Londynu Wymowny jak rzadko, mówił płynnie, obrazowo, dowcipnie, z gestykulacyą żywą: każde zdanie pragnął uplastycznić gestem, a ta ruchliwość nadzwyczajna nie miała w sobie jednak nic rażącego i owszem, była przyjemną i pociągającą. Ten człowiek mówił nietylko ustami, lecz wzrokiem, uśmiechem, całą muskulaturą twarzy, ruchem rąk, ramion i całej postaci. Krew południowca odzywała się w nim wtedy.
Na stole leżał tak zwany „pasek“. Czytelnik niewtajemniczony w obyczaje redakcyjne, nie wie zapewne co to za przedmiot. Jest to długi, a wązki skrawek papieru, na którym pisze się artykuły do druku. W razie pośpiechu, „pasek“ tnie się na kawałki, rozdaje kilku zecerom i długi stosunkowo artykuł może być złożony w poł godziny. Tuż przy pasku znajdował się ołówek. Andriolli wziął go do ręki i od niechcenia zaczął rzucać jakieś kreski na papier.
Jest, jak dla mnie przynajmniej, a sądzę że i dla każdego zwolennika sztuk plastycznych, niezmiernie ciekawą technika artystów.