Strona:Korczak-Bobo.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

Uczniowie klas wyższych zadają sobie pytanie, skąd w gimnazjum wiedzą zawsze, kiedy ma przybyć na rewizję: inspektor szkół, pomocnik kuratora lub sam kurator.
A jednak wiedzą.
Niezwykły wygląd przybiera wówczas szkoła.
Dyżurni w niższych klasach otrzymują dyktaturę. Nie daj Boże, aby dyżurny poskarżył się, że ktoś nie chce podnieść papierka, narysował coś na tablicy, lub wogóle — szumi. — Pedlowie z odświętnemi minami chodzą po kurytarzach: — coś w rodzaju wzmocnionej ochrony, — w powietrzu atmosfera napięcia, — jakby w oczekiwaniu ataku, czy oblężenia, — czy sądów wojennych.
Malcy cieszą się powściągliwie: dla nich to rozmaitość w nieznośnie nudnem, jednostajnem życiu, coś pośredniego między galówką a przeprowadzką. Dwa wrogie obozy, uczniowie i nauczyciele klas wyższych, łączą się na czas pewien dla zwalczenia wspólnego, silniejszego wroga. Cała szkoła żyje teraz jedną myślą, jednem uczuciem, które streszcza się w wyrazie:
— Władza!
Nawet ci, którzy mogliby się nie wzruszać, doznają pewnego dreszczyku: a nuż... a nuż niełaska, — co wtedy?
— Czy u wszystkich są halstuki? Czy