Strona:Korczak-Bobo.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

idzie dziewczynka w żałobie. Zawsze chodzi po tamtej stronie ulicy, a dzisiaj po tej akurat. Opowiada coś koleżance, i śmieją się. — Może jej tylko babka umarła, bo inaczej jakżeby ona mogła się śmiać? Spojrzy na Stasia czy nie spojrzy? — Spojrzała. — Potem coś powiedziała koleżance, pewnie o Stasiu, bo obejrzały się i zaczęły się śmiać. — Może poznała, że płakał? Choć on właściwie nie płakał, tylko łzy miał w oczach, a od tego oczy nie puchną.
— Co? — pyta Stasio.
— Poproś go, żeby przekreślił.
— Ja tam nie będę prosił.
— Co ci to szkodzi?
— Bo nie chcę. — Patrz jaka to świnia. Sam przecież mnie posadził, jemu powiedział, że naumyślnie, a potem wrzeszczy. — Jakbym go prosił.
Stasio uspakaja się pod wpływem rozmowy.
— Czy ta duża gwiazda, co miał przy orderach, to także order — pyta kolegi.
— Chyba, że order.
— Czy jak on przychodzi do gimnazjum, to musi być w orderach?
— Eee, chyba nie, — tylko tak, żeby się pochwalić.
— A może musi?
— A kto jemu może kazać?