glądy, zasady, przekonania, tu byłem świadkiem budowania. Każda lotna decyzja była dyrektywą dla rzemieślnika, który ją ucieleśniał, na zawsze. Każda ideja musi być oszacowana, obliczona na koszt, na możność i celowość. I zdaje mi się, że niedokształconym jest wychowawca, który nie wie, że z drzewa, blachy, tektury, słomy, drutu można wykonać dziesiątki przedmiotów, ułatwiających, uproszczających pracę, oszczędzających czas drogocenny i — myśl. — Półeczka, tabliczka, gwóźdź, wbite w miejscu odpowiedniem, rozwiązują dotkliwe zagadnienie...
Dom miał być gotów w lipcu, niewykończony był w październiku. I oto w mroczne, dżdżyste popołudnie do pełnego rzemieślników gmachu, z hałasem, zziębnięte, podniecone, zuchwałe, uzbrojone w kije i pałki, przyjechały ze wsi dzieci. Rozdano im kolację i ułożono spać. Dawny przytułek mieścił się w wynajętym, nieodpowiednim lokalu, z przypadkowem umeblowaniem, zniszczoną odzieżą i niedołężną opieką głupiej gospodyni i sprytnej kucharki.
Liczyłem, że wraz z nowem pomieszczeniem, nowemi warunkami i rozumną opieką, dzieci odrazu zaakceptują i nowy regulamin współżycia. A one wypowiedziały walkę, zanim zdołałem zdać sobie sprawę z sytuacji. Sądziłem, że kolonijne doświadczenie zabezpieczy mnie przed niespodziankami. Myliłem się. Po raz drugi spotkałem się z dziećmi, jako groźną gromadą, wobec której stałem bezsilny, po raz drugi w bolesnych doświadczeniach wykuwać się poczęły mocne i jasne prawdy.
Wobec żądań, dzieci zajęły stanowisko bezwzględnego oporu, którego słowo nie było w stanie złamać, a przymus budził niechęć. Nowy dom, o którym marzyły rok cały, stawał się nienawistny. Znacznie później dopiero zrozumiałem sentyment dzieci dla dawnego ich życia. W jego nieładzie, w cygańskiej nędzy warunków i nicości środków, było pole dla wolnej inicjatywy, polot pojedynczych, mocnych i krótkich wysiłków, fantazja bujnej swawoli, brawura mocnego czynu, potrzeba zaparcia się siebie, beztroska o jutro. Dzięki autoretytowi kilkorga, nagle zjawiał się porządek na krótko. Tu miał być stały ład z mocy bezosobowej konieczności. Oto dlaczego zbladły i zawiodły te
Strona:Korczak Janusz - Jak kochać dzieci. Dom sierot.pdf/11
Ta strona została uwierzytelniona.