Strona:Korczak Janusz - Jak kochać dzieci. Dom sierot.pdf/50

Ta strona została uwierzytelniona.

ani groźba, ani gniew, ani kij. — I tam, gdzie są kary, są tacy, co mówią:
— No to co? Wcale mnie nie bolało?
I nie poprawiają się, ale się psują, ordynarnieją.
— Nie pomaga. Więc co robić, — mam ciągle podawać do sądu?
Więc cóż? Czy taka wielka praca?
Ch. zaczepiany był z początku ciągle i przez wszystkich, podawał, śmieli się z niego, drażnili, a on podawał. Wreszcie przestali się czepiać, więc przestał podawać.
Jestem pewien, że gdyby złego dyżurnego w ciągu dwóch tygodni codziennie po trzy razy podawać do sądu, — musiałby się wreszcie poprawić. Tylko piętrowe były za leniwe, żeby zapisać, wygodniej się złościć, kłócić, załamywać ręce, że rady sobie dać nie mogą. Bo podając do sądu, narażone są na to, że sąd może nie przyznać im słuszności, bo uważają się za nieomylne, bo często, zamiast łagodnie powiedzieć, zaczynają się kłócić, — bo nie mają cierpliwości parę dni poczekać.
Za wiele jest złości, dlatego sąd służył za narzędzie zemsty. Ta złość żądała, by podanego już co najmniej powiesić zaraz, — i dlatego § 4 albo 100 nie wystarczał nikomu.
Kiedy w lecie mówiliśmy o złości, jeden z chłopców napisał:
— Jak jestem zły, tobym zabił.
Sąd nie zabijał nikogo, więc mieli do niego pretensje.
Były i inne żale:
— Sąd wysłuchuje jedną stronę, a drugiego nie słucha.
Jeżeli mały podał starszego, starszy nie przychodził, chociaż go wzywano. Na to nie było sposobu.
Wogóle starsi nie przychodzili do klasy, chociaż prosiło się, aby weszli.
Lekceważenie sądu było dowodem, że go nie zrozumiano zupełnie. Było gorzej: nie rozumiejąc, lekceważono i wyśmiewano.
Sądzenie było dla jednych zabawą, dla drugich — nieprzyjemnym obowiązkiem, z którego chciano się wykręcić.