Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 018.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Drepcząc prędko, staruszka zbliżyła się do brzegu, zaczepiła o czółno swoim zakrzywionym kijkiem i przyciągnęła je do lądu. Podała dziewczynce rękę i pomogła jej wyskoczyć na ziemię.
Ach, jak przyjemnie zrobiło się Marysi, gdy znów uczuła pod nogami twardą ziemię! Bała się jednak trochę nieznajomej staruszki.
— Kto jesteś, moje dziecko, i skąd się tu wzięłaś? — pytała znów kobieta, uważnie patrząc na dziewczynkę.
Wtedy Marysia opowiedziała jej wszystko i pytała czy nie wie nic o Jasiu.
Staruszka nie wiedziała, ale była tego zdania, że Jaś może się znaleźć, a tymczasem zaprosiła dziewczynkę do ogródka, pozwoliła jej zrywać kwiaty i jeść wiśnie, żeby tylko nie była smutna.
Potem weszły do domku. Przez wysokie okienka, czerwone, żółte i niebieskie, dziwne światło wpadało do izdebki. Na stole w dużych koszach stały prześliczne wiśnie, i staruszka pozwoliła Marysi jeść, ile tylko zechce.
Wiśnie były wyborne, a Marysia głodna, więc jadła, uśmiechając się z zadowolenia, gdy staruszka złotym grzebieniem czesała jej złote włosy. Czesała je długo, długo, w dziwnym blasku czerwonych i niebieskich szybek, a Marysia zapominała o Janku, babce i rodzicach, bo grzebień był zaczarowany, staruszka ta zaś była wróżką.
— Dawno już mieć pragnęłam taką miłą, dobrą dziewczynkę — mówiła łagodnym głosem — zobaczysz, jak ci u mnie dobrze będzie.
Potem Marysia została w izdebce, a staruszka wyszła sama do ogródka, dotknęła swoim kijkiem każdego krzaczka różanego, i wszystkie natychmiast zapadły się w ziemię. Zrobiła to dla-