Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 020.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

wołała. — A miałam szukać Jasia. Moje śliczne różyczki, czyż nie wiecie, gdzie on się podział? Czy myślicie, że umarł?
— O, nie! — odparły róże. — Byłyśmy przecie pod ziemią, tam go niema.
— Dziękuję wam — zawołała uszczęśliwiona Marysia i pobiegła do innych kwiatków, aby się czegoś o Jasiu dowiedzieć.
Lecz daremnie pytała. Kwiatki uśmiechały się wszystkie do słońca i śpiewały mu swoje pieśni, i opowiadały mu swoje powieści, które podobały się bardzo dziewczynce, lecz o Janku nie dowiedziała się niczego.
Napróżno je pytam — pomyślała wreszcie — one kochają tylko swoje powieści i pieśni, nie mam tu na co czekać.
Podniosła spódniczkę, aby lepiej biedz mogła, i pospieszyła do furtki.
Ale furtka zamknięta była na klucz. Wtedy zaczęła mocno szarpać klamkę, aż zardzewiały zamek ustąpił pod naciskiem, i drzwi się otworzyły. Marysia wyszła prędko, i bosemi nóżkami biegła co tchu po twardej, kamienistej drodze, obawiając się pogoni. Trzy razy obejrzała się za siebie, a nie widząc nikogo, kiedy jej sił zabrakło, usiadła na chwilę na wielkim kamieniu.
Teraz dopiero obejrzała się dokoła: lato minęło dawno, późna jesień była na świecie, powiędły kwiaty i pożółkły łąki, ale w ogrodzie wróżki, gdzie kwiaty kwitną wiecznie, nic o tem nie wiedziała.
— O Boże! Boże! ileż ja czasu straciłam — narzekała Marysia. — Oto już późna jesień, trzeba spieszyć bardzo, zanim zima powróci.
I wstała, by iść dalej.
Szła bosemi nóżkami po kamienistej drodze, a dokoła było smutno i ponuro. Czuła wielkie